Już na długo
przed świtem ustawiali się w kolejkach. Najpierw owinięci w koce stali w zimnie
afrykańskiej nocy, aby już parę minut po wschodzie słońca narzekać na upał. Nie
zważając na nic, Kenijczycy wylegli en masse, aby zagłosować w wyborach, które
rozstrzygną nie tylko o tym, kto będzie rządził ich krajem, ale także o tym czy Kenia rzeczywiście jest zdrową i dobrze funkcjonującą demokracją, czy też kolejnym trudnym
przypadkiem na długiej liście afrykańskich dyktatur i upadłych państw.
"Ludzie uczą się tutaj na
błędach. To co zrobiliśmy pięć lat temu to był błąd i mamy go zamiat dzisiaj
naprawić," mówi Jannet Anaweza, nawiązując do fali przemocy, jaka
przewaliła się przez Kenię po ostatnich wyborach w 2007/08 roku. Aby naprawić
ten błąd, Jannet stoi już czwartą godzinę w jednej z pięciu ogromnych kolejek,
które uformowały się na głównym placu przed Kiberą, największym slumsem Afryki
Wschodniej. Już dwa razy organizatorzy kazali jej się przenosić z jednej
kolejki do drugiej, ale Jannet to nie przeszkadza. W końcu z racji wyborów
ogłoszono święto narodowe i jest dzień wolny, więc hakuna matata i nie ma się
gdzie śpieszyć.

I już można iść do domu, aby na
portalach społecznościowych, których Kenijczycy są nałogowymi użytkownikami,
śledzić przebieg wyborów. Na razie obyło się bez większych ekscesów i wydaje
się, że obawy przedwyborcze obywateli i analityków były nieuzasadnione. Być może na darmo kenijska
klasa średnia wykupywała w zeszłym tygodniu wodę i papier toaletowy ze
sklepów przygotowując się na oblężenie, być może
niepotrzebnie biali Kenijczycy wysyłali dzieci za granicę, a biedni z Kibery
wywozili kozy z obejść w mieście. Oprócz jednego, wyglądającego na
bandycki, ataku w Mombasie, w którym zginęło prawdopodobnie 15 osób, jak
na razie wybory przebiegają spokojnie i wszyscy którzy wieszczyli, że Kenia nie
poradzi sobie z tak skomplikowanym procesem demokratycznym, nagle wyglądają jak
rasistowska Kasandra.
Ale być może jest zbyt wcześnie, aby
się cieszyć. W 2007/08 roku same wybory też przebiegły spokojnie. Dopiero kiedy
komisja wyborcza, której wszyscy członkowie byli mianowani przez starajacego się o reelekcję prezydenta
Kibaki, opóźniła podanie wyników o 24 godziny i
koniec końców podała wynik skrajnie różny od tego, jaki wynikał z sondaży
wyborczych, rozpętało się piekło. Plemiona, takie jak Luo i Kalenjin, które
czuły się uciśnione przez dominujące plemię Kikuyu prezydenta Kibaki, zaczęły
masakry w Dolinie Ryftowej skąd wypędzały Kikuyu, którzy przez lata wykupywali tradycyjnie należącą do nich ziemię. W odwecie politycy Kikuyu zaangażowali do
masakr znienawidzony gang Mungiki, który już systematycznie, maczetami,
kamieniami i kanistrami z benzyną burzył resztki iluzji o jedności narodowej
Kenii.
Podczas tych wyborów wszyscy
kandydaci, jak jeden mąż, mówili o jedności narodowej i zapewniali, że są
kandydatami wszystkich plemion. Ale wciąż ze świecą szukać Kikuyu, który
zagłosuje na Railę Odingę, kandydata z plemienia Luo, albo Luo który zagłosuje na Uhuru Kenyattę. Duże plemiona dobrze
wiedzą, gdzie leży ich interes. Wynik wyborów prezydenckich nie zależy od zalet
czy programów kandydatów, ale od tego, komu najskuteczniej uda się przekonać małe
plemiona, które nie mają własnych kandydatów, żeby głosowały na niego. A tego nie osiąga się przez ciekawe propozycje ustaw, a przez rozdawnictwo bananów
wyborczych osobom, które cieszą się w swoich społecznościach poważaniem. I tak
też, chociaż w zeszłych wyborach Kalenjin byli zagorzałymi wrogami Kikuyu, w
tych, dzięki obietnicy fotela wiceprezydenta dla ich kandydata (też tak jak Uhuru Kenyata, oskarżonego o zbrodnie przeciw ludzkości przez Międzynarodowy Trybunał w Hadze), są ich
gorliwymi sprzymierzeńcami.

Wygląda na to, że tym razem być może w
Kenii interes własny i strach przed chaosem sprzed pięciu lat
zatryumfuje. Niestety, jest to krucha podstawa pokoju. Za parę lat, przy tak
wielkim wzroscie demograficznym jaki jest w Kenii, do głosu dojdą pokolenia,
które nie będą pamiętać horroru sprzed lat. Jeśli i oni będą czuli, że nie mają
dostępu do ziemi, pracy, przywilejów i władzy, wciąż trzymanej przez wierchuszkę
jednego plemienia, to nic ich nie powstrzyma przed wyrównaniem krzywd w jedyny
im dostępny sposób.