niedziela, 31 stycznia 2016

Śmierć Rogera Gower

W ostatni piątek stycznia w wyjątkowych okolicznościach zginął wyjątkowy człowiek. Roger Gower, onegdaj księgowy a od niedawna pilot, zginął od jednej kuli wystrzelonej przez kłusowników słoni, która dosięgnęła go, kiedy pilotował swój helikopter nad Tanzańskim buszem.

Rogera poznałam w aeroklubie w Nairobi. Od razu ujął mnie jego uśmiech i pewna nieśmiałość. Zaczęliśmy rozmowę. Uśmiech został, a nieśmiałość rozwiała się kiedy rozmowa zeszła na pilotaż. Dla lotnictwa Roger zostawił dobrą, acz nudną, posadę w Londynie. Trudno było patrząc na wysportowanego i opalonego młodzieńca wyobrazić sobie go ślęczącego przed monitorem w jakimś  zatęchłym biurze, sumującego kolumny liczb. Dużo naturalniej wyglądał za sterami helikopterów, które przez ostatnie cztery lata pilotował dla prestiżowej firmy lotniczej Tropic Air.

Wyszliśmy razem na płytę lotniska podziwiać nietypowy samolot, De Havilland 60 Moth z 1935 roku którym właśnie do Nairobi zawitał lotnik-podróżnik, Johan Wiklund. Johan pozwolił mi usiąść za sterem, a Roger zrobił mi zdjęcie.

Roger nie został w aerokubie długo, śpieszno mu było do Tanzanii, gdzie właśnie zaczął nową ekscytującą pracę. Miał latać helikopterem dla Friedkin Conservation Fund, funduszu zajmującego się ochroną przyrody w Tanzanii. Z ogromnym entuzjazmem opowiadał o osiągnięciach tej organizacji, założonej przez Dana Friedkind z Teksasu, po to aby chronić ponad 6 milionów akrów dziewiczych terenów w Tanzanii. Fundusz za cel stawia sobie takie zagospodarowanie tych odległych terenów, aby miejscowa ludność mogła żyć w zgodzie z zagrożonymi gatunkami zwierząt, jednocześnie rozwijając się, edukując i bogacąc.

Jednym z głównych zadań funduszu jest walka z kłusownikami, którzy stanowią jedno z największych zagrożeń dla słoni i nosorożców żyjących jeszcze na wolności. W dzisiejszych czasach kłusownictwo jest iście biblijną plagą. Przez ostatnie pięć lat Tanzania straciła ponad dwie drzecie populacji swoich słoni! W samej RPA nosorożec ginie od kul co osiem godzin! Jest to zmora napędzana przez chciwość i ignorancję. Ignorancję kupujących kość słoniową i rogi nosorożców, dla statusu i z mylnego przekonania, że te składniki wyleczą raka albo zagwarantują męską potencję. Chciwość zorganizowanych przestępczych gangów, które w iście mafijnym stylu planują masowe rzezie zwierząt dla ich kłów i paznokci (bo róg nosorożca to nic innego niż keratyna, z której nasze paznokcie są zbudowane). Dzisiejsi kłusownicy to nie są wygłodniali Afrykanie, którzy próbują utrzymać rodzinę lub trzymać słownie z dala od swoich pól. To są międzynarodowe gangi, z nowoczesną bronią i skomplikowaną organizacją, z którymi heroicznie ale z trudem walczą afrykańskie rządy i organizacje.

Ale jak na ironię, Roger nie był bezpośrednio zaangażowany w walkę z kłusownikami. Jego zadaniem był tylko transport turystów i VIPów odwiedzających tereny fundacji. Tego feralnego dnia przypadkiem natknął się na grupę kłusowników, którzy otworzyli do niego ogień zanim zdążył nawet pomyśleć o jakimś uniku. Kula, prawdopodobnie z ciężkiego sztucera na słonie, taki jak kaliber .585, bez oporu przeszyła stalową podłogę helikoptera. Weszła Rogerowi w nogę, i przeszła przez całe ciało, wychodząc w okolicach szyi. Roger nie miał żadnych szans. Wykrwawił się na śmierć w przeciągu paru minut. Ale zanim umarł zdołał ostatkiem sił wylądować helikopter na tyle bezpiecznie, aby uratować swojego pasażera.

Roger zginął niepotrzebną, przypadkową śmiercią w heroicznej walce, którą o uratowanie tego co jeszcze zostało z piękna i różnorodności świata, prowadzą wyjątkowi i odważni ludzie.

Będzie nam go brakować. RIP.





poniedziałek, 18 stycznia 2016

Jak dobrze jest wiosną podumać nad.... Ewaso


Znaleźć w Afryce rzekę w której nie roi się od krokodyli, hipopotamów albo jakiś strasznych bakterii nie jest łatwo, ale na szczęście mamy Ewaso Ngiro. Wielka brunatna, szeroka i wartka, i całkowicie bezpieczna. To jest właśnie Czarna Rzeka, bo tak się jej nazwa tłumaczy z języka Masajów.

Rzeka Ewaso Ngiro
Miejsc na obozowisko jest tu sporo, wystarczy jechać brzegiem i co jakiś czas jest zjazd nad rzekę. Jesteśmy dość wybredni i dopiero kiedy napotykamy 12 spokojnie pasących się żyraf decydujemy, że to jest właściwe miejsce. Rozbijamy obóz już po ciemku, przepłaszając ogromną sowę z niepoważnie różowymi powiekami. Mało co widać za to dużo słychać, ptaki: małą sowę, także zawodzącą synogarlicę żałobną*. No i drapieżniki, na szczęście daleko. Najpierw słyszymy samotnego lwa a potem hieny.

Z tymi hienami to trzeba uważać. Ja je lubię, ale wieczorem, smażąc na ruszcie kiełbaski, Bongo, mój przyjaciel, opowiada mi przerażające o nich historie.

Żyrafa masajska, osobniki w
Magadi są wyjątkowo wysokie
„Niedaleko stąd, na uskoku ryftu Nguruman co roku amerykańska organizacje, NOLES National Outdoor Leadership School, organizowała kursy dla młodzieży. No wiesz, takie tam ‘bush experience’, z marszami, campingiem. Słonie czy lwy zwykle ignorują namioty, traktując je trochę jak skały więc w środku jesteś bezpieczny nawet jeśli wokół niego krążą, węsząc. Ale pech chciał, że jedna dziewczyna, usłyszawszy taki hałas, postanowiła sprawdzić, co się dzieje. Na czworakach wyczołgała się z namiotu, prosto na taka węszącą hienę. To instynkt, hiena zaatakowała najbliższą część ciała i odgryzła jej pół twarzy. Na szczęście niedaleko był miejscowy chirurg, włoska primadonna, Dr Landra, więc ją zaszył i dziewczyna żyje” – mówi Bongo.

Na szczęście są w buszu
też przyjemniejsze zwierzątka
Czyli przy drapieżniku najlepiej się nie ruszać. Trochę tak jak z pawianami, które też słyszymy wokół. Ewidentnie moszczą się na noc, w drzewach nad rzeką są bezpieczne. Przynajmniej teoretycznie. Na drzewie nic pawiana nie dosięgnie, ale lamparty, których też jest tu pełno, mają na to sposób. Mimo że, lamparty świetnie chodzą po drzewach to z jakiegoś powodu polują tylko na ziemi. Aby złapać pawiana, siadają pod pawianim drzewem, podnoszą łeb do góry i po prostu patrzą. Duże pawiany siedzą spokojnie wiedząc, że są bezpieczne, ale małe pawiany panikują. Lampart czyhający pod ich drzewem to za dużo na małpie nerwy i młode uciekają, często na ziemię, prosto w paszczę.

Kobieta masajska idąca drogą
Przyznam, że tylko trochę jest mi ich żal. Pawiany w oddali są nawet zabawne, skacząc i bawiąc się jak ludzie, ale z bliska to już nie są miłe. Są agresywne a ich zęby, żółte i ostre, są przerażające. Generalnie boją się ludzi, ale nie jeśli są z nimi oswojone. Wtedy biada temu, kto stanie między pawianem a tym, czego sobie pawian życzy. Na szczęście są inteligentne i kiedy człowiek schyli się po kamień albo patyk to nawet nie musi go używać. Chyba, że jest kobietą, bo co ciekawe, pawiany rozróżniają ludzkie płcie i niestety dla kobiet mają bardzo mało szacunku, nie bojąc się ich nic a nic. Opowiadał mi o tym mój przyjaciel Charlie, który chciał dać zatrudnienie kobietom z wioski, zlecając im pilnowanie jego pola kukurydzy. Po paru dniach musiał nolens volens zatrudnić mężczyzn, bo pawiany tylko drwiły sobie z obecności kobiecych strażników. Ciekawe czy dałyby się nabrać na kobietę z spodniach?

Jezioro Magadi
Ale wracając do naszej rzeki. Nie ma nic przyjemniejszego niż leniwy weekend nad Ewaso. Co prawda, by tam dotrzeć trzeba jechać po koszmarnych drogach 3 godziny do Magadi, surrealistycznych sodowych jezior, pełnych flamingów, które być może mimo swojego księżycowego uroku były by ładne, gdyby nie wielka kopalnia sody, która góruje nad równiną. A potem kolejna godzina na zachód przez suchą sawannę do mostu na Ewaso. Przejeżdzamy go i już jesteśmy na terenie Olkirimatian Conservancy.

Olkirimatian jest rezerwatem, którym dla dobra ogółu zarządza wspólnota tam mieszkająca. Masajowie. Dwóch z nich, Dan i Cisco (tak właśnie: jest nazwany na cześć firmy komputerowej), przyjeżdża do nas rano na motorze. Dan jest starszy i ubrany po Europejsku, Cisco nosi tradycyjną shukę, czyli czerwony kocyk w kratkę zawinięty niczym toga wokół jego gibkiej postaci. W ręku trzyma rungi i mkuki, buławę i dzidę, niezbędne atrybuty moran, czyli wojownika. Ale pozory są mylące, to Cisco mówi płynnie po angielsku, a Dan woli tradycyjnie w kiSwahili.

Przyjechali pobrać od nas opłatę za camping, ale nieładnie by było od razu przystępować do rzeczy, więc na początek pytają jak nam się spało i czy widzieliśmy już jakieś słonie. Podobno niedaleko przechodziła grupa ponad 100 osobników. Obserwujemy razem przepięknego zimorodka, który usiadł na gałęzi nad nami i szczebiocze. Mówią nam, że w języku masajskim to … W końcu przechodzą do rzeczy.

Opłaty są następujące:
Camping: $5 os/dzień
Rezerwat: $10 za osobę
Samochód: $2 os/dzień

Autorka nad wodą
Zostajemy zupełnie sami, aby cieszyć się tym co Ewaso oferuje: cieniem i chłodną wodą, wśród dziewiczego buszu. Siedzimy w korzeniach ogromnego figowca, nogi zanurzone w rwącej wodzie, w jednym ręku cydr, w drugim książka. Ale nie łatwo się na niej skupić, bo szmer wody i świergot ptaków usypia. Świergoczą jaskółki, zimorodki i żołny**. Nieustannie kłamie też kukułka, której charakterystyczne zawołanie przekłada się tu na it-will-rain, i uważane jest za zwiastun deszczu. Ale na niebie żadnej chmurki, tylko błękit i białe słońce. Błogą zadumę przerywamy tylko po to, aby wskoczyć do rzeki. Prąd jest tak bystry, że obraca nas na wszystkie strony i znosi daleko. Ale na tym właśnie polega zabawa. Jeśli ma się starą dętkę od ciężarówki można spłynąć Ewaso na całej jej długości od mostu do mostu, ponad 20 kilometrów. Taki mamy plan na marzec…



Na zdrowie!



* Dla miłośników ptaków to Verraux Egle Owl, Pearl Spotted Owlett i African Mourning Dove
** Oraz African striped swallow, grey headed kingsfisher, beautiful bee-eater oraz red-chested coockoo i 

O mnie

Moje zdjęcie
I'm a graduate of politics and African Affairs, a freelance writer and film-maker, currently based and roving in East Africa.