Znaleźć w Afryce
rzekę w której nie roi się od krokodyli, hipopotamów albo jakiś strasznych
bakterii nie jest łatwo, ale na szczęście mamy Ewaso Ngiro. Wielka brunatna,
szeroka i wartka, i całkowicie bezpieczna. To jest właśnie Czarna Rzeka, bo tak
się jej nazwa tłumaczy z języka Masajów.
 |
Rzeka Ewaso Ngiro |
Miejsc na
obozowisko jest tu sporo, wystarczy jechać brzegiem i co jakiś czas jest zjazd
nad rzekę. Jesteśmy dość wybredni i dopiero kiedy napotykamy 12 spokojnie
pasących się żyraf decydujemy, że to jest właściwe miejsce. Rozbijamy obóz już
po ciemku, przepłaszając ogromną sowę z niepoważnie różowymi powiekami.
Mało co widać za to dużo słychać, ptaki: małą sowę, także zawodzącą synogarlicę
żałobną*. No i drapieżniki, na szczęście daleko. Najpierw słyszymy samotnego lwa
a potem hieny.
Z tymi
hienami to trzeba uważać. Ja je lubię, ale wieczorem, smażąc na ruszcie
kiełbaski, Bongo, mój przyjaciel, opowiada mi przerażające o nich historie.
 |
Żyrafa masajska, osobniki w
Magadi są wyjątkowo wysokie |
„Niedaleko
stąd, na uskoku ryftu Nguruman co roku amerykańska organizacje, NOLES National
Outdoor Leadership School, organizowała kursy dla młodzieży. No wiesz, takie
tam ‘bush experience’, z marszami, campingiem. Słonie czy lwy zwykle ignorują
namioty, traktując je trochę jak skały więc w środku jesteś bezpieczny nawet
jeśli wokół niego krążą, węsząc. Ale pech chciał, że jedna dziewczyna, usłyszawszy
taki hałas, postanowiła sprawdzić, co się dzieje. Na czworakach wyczołgała
się z namiotu, prosto na taka węszącą hienę. To instynkt, hiena
zaatakowała najbliższą część ciała i odgryzła jej pół twarzy. Na szczęście niedaleko
był miejscowy chirurg, włoska primadonna, Dr Landra, więc ją zaszył i
dziewczyna żyje” – mówi Bongo.
 |
Na szczęście są w buszu
też przyjemniejsze zwierzątka |
Czyli przy
drapieżniku najlepiej się nie ruszać. Trochę tak jak z pawianami, które też
słyszymy wokół. Ewidentnie moszczą się na noc, w drzewach nad rzeką są
bezpieczne. Przynajmniej teoretycznie. Na drzewie nic pawiana nie dosięgnie,
ale lamparty, których też jest tu pełno, mają na to sposób. Mimo że, lamparty
świetnie chodzą po drzewach to z jakiegoś powodu polują tylko na ziemi. Aby
złapać pawiana, siadają pod pawianim drzewem, podnoszą łeb do góry i po prostu
patrzą. Duże pawiany siedzą spokojnie wiedząc, że są bezpieczne, ale małe
pawiany panikują. Lampart czyhający pod ich drzewem to za dużo na małpie nerwy
i młode uciekają, często na ziemię, prosto w paszczę.
 |
Kobieta masajska idąca drogą |
Przyznam, że
tylko trochę jest mi ich żal. Pawiany w oddali są nawet zabawne, skacząc i
bawiąc się jak ludzie, ale z bliska to już nie są miłe. Są agresywne a ich
zęby, żółte i ostre, są przerażające. Generalnie boją się ludzi, ale nie
jeśli są z nimi oswojone. Wtedy biada temu, kto stanie między pawianem a tym,
czego sobie pawian życzy. Na szczęście są inteligentne i kiedy człowiek schyli
się po kamień albo patyk to nawet nie musi go używać. Chyba, że jest
kobietą, bo co ciekawe, pawiany rozróżniają ludzkie płcie i niestety dla kobiet
mają bardzo mało szacunku, nie bojąc się ich nic a nic. Opowiadał mi o tym mój
przyjaciel Charlie, który chciał dać zatrudnienie kobietom z wioski, zlecając
im pilnowanie jego pola kukurydzy. Po paru dniach musiał nolens volens zatrudnić mężczyzn, bo pawiany tylko drwiły sobie z obecności
kobiecych strażników. Ciekawe czy dałyby się nabrać na kobietę z spodniach?
 |
Jezioro Magadi |
Ale wracając
do naszej rzeki. Nie ma nic przyjemniejszego niż leniwy weekend nad Ewaso. Co
prawda, by tam dotrzeć trzeba jechać po koszmarnych drogach 3 godziny do
Magadi, surrealistycznych sodowych jezior, pełnych flamingów, które być może
mimo swojego księżycowego uroku były by ładne, gdyby nie wielka kopalnia sody,
która góruje nad równiną. A potem kolejna godzina na zachód przez suchą sawannę
do mostu na Ewaso. Przejeżdzamy go i już jesteśmy na terenie Olkirimatian Conservancy.
Olkirimatian
jest rezerwatem, którym dla dobra ogółu zarządza wspólnota tam mieszkająca.
Masajowie. Dwóch z nich, Dan i Cisco (tak właśnie: jest nazwany na cześć firmy
komputerowej), przyjeżdża do nas rano na motorze. Dan jest starszy i ubrany po
Europejsku, Cisco nosi tradycyjną shukę, czyli
czerwony kocyk w kratkę zawinięty niczym toga wokół jego gibkiej postaci. W ręku
trzyma rungi i mkuki, buławę i dzidę, niezbędne atrybuty moran, czyli wojownika. Ale pozory są mylące, to Cisco mówi płynnie
po angielsku, a Dan woli tradycyjnie w kiSwahili.
Przyjechali
pobrać od nas opłatę za camping, ale nieładnie by było od razu przystępować do
rzeczy, więc na początek pytają jak nam się spało i czy widzieliśmy już jakieś
słonie. Podobno niedaleko przechodziła grupa ponad 100 osobników. Obserwujemy
razem przepięknego zimorodka, który usiadł na gałęzi nad nami i szczebiocze.
Mówią nam, że w języku masajskim to … W końcu przechodzą do rzeczy.
Opłaty są
następujące:
Camping: $5
os/dzień
Rezerwat:
$10 za osobę
Samochód: $2
os/dzień
 |
Autorka nad wodą |
Zostajemy
zupełnie sami, aby cieszyć się tym co Ewaso oferuje: cieniem i chłodną wodą,
wśród dziewiczego buszu. Siedzimy w korzeniach ogromnego figowca, nogi
zanurzone w rwącej wodzie, w jednym ręku cydr, w drugim książka. Ale nie łatwo
się na niej skupić, bo szmer wody i świergot ptaków usypia. Świergoczą
jaskółki, zimorodki i żołny**. Nieustannie kłamie też kukułka, której
charakterystyczne zawołanie przekłada się tu na it-will-rain, i uważane jest za zwiastun deszczu. Ale na niebie
żadnej chmurki, tylko błękit i białe słońce. Błogą zadumę przerywamy tylko po
to, aby wskoczyć do rzeki. Prąd jest tak bystry, że obraca nas na wszystkie
strony i znosi daleko. Ale na tym właśnie polega zabawa. Jeśli ma się starą
dętkę od ciężarówki można spłynąć Ewaso na całej jej długości od mostu do mostu,
ponad 20 kilometrów. Taki mamy plan na marzec…
 |
Na zdrowie! |